Monday, March 26, 2007


Kings of Leon
Because Of The Times
Culumbia Records, 2007

Jakoś tak nie oczekiwałem tego albumu.. w zasadzie nie interesowałem sie co się dzieje z Kings Of Leon.
Ostatnia ich płyta wprawdzie sprawiła na mnie takie wrażenie, że mam ją na wishliście na rym, ale wracam do niej (płyty, nie listy),
stosunkowo rzadko.
Pewnego dnia sobie jechałem w samochodzie słuchając czegoś co przykuło moją uwagę z wokalem, którego nie poznałem.. tak tak.. to było Kings Of Leon.
Jakoś tak, że tak się przyznam troche nie podobny to był utwor jak na nich, spokojny wokal wprowadzający śpiewający z manierą, i włączająca sie kojeno linia basu, a później giatra.
Wokal spokojnie jak sinususoida raz wybija się i spokojnie opada. Bardzo dobry wybór na pierwszego singla.
Po takim czymś nie mogłem się bliżej nie zainteresować płytą Because Of The Times. Ha! i tu moje zaskoczenie patrząc na tracklistę utwór pierwszy ponad 7 minut?
no to nieźle chłopaki poszaleli.. po pierwszym przesłuchaniu został mi w głowie charakterystyczny riff przwijający sie przez cały uwtór. Troche dziwne, że tak
na wejściu otrzymujemy taki uwtór... (chodzi mi o tą długość), ale słuchając nie miałem wrażenia znurzenie, oprócz wspomnianego riffu mamy momentami brudne giatary
towarzyszące brudnemu głosowi wokalisty (niestety nie znam personalii ;)). Zdecydowanie dobry wybór na numer jeden na płycie. Trzeba przyznać, że już po wysłuchaniu tego utworu rzuca się jedna myśl,
że to nie już te same chłopaki co nagrali Molly's Chambers, czy King Of The Rodeo, słuchać tu dojrzajość, i jak to z trzecimi płytami w dyskografii bywa ta
ma być ich świadectwem dojrzałości, i napewno nim jest. Żeby sie nie rozwodzić nad każdym utworem napsze że mamy mocne momenty jak w Black Thumbnail z
bardzo fajną perkusją wbijająco co chwilą, gdy Celeb (znalazłem :P) podnosi głos, są też momenty bliższe nowoczesnym dźwiękom jak w My Party, troche kojarzący sie choćby z Muse, ale
wszystko dzieje sie w tych granicach, które nie przekracza tego co Kings Of Leon wypracowało sobie wcześniejszymi płytami, a krązek zamyka Arizona
utwór który jakby miało oddać klimat tego miejsca, giatara snuje się gdzieś leniwie jakby miała dość i przygotowywała na koniec album, tak jak początek tak i koniec znakomicie dobramy.

4.75/5

Wednesday, March 21, 2007


Six.By Seven
04
The First Time Record, 2007

www.sixbyseven.co.uk

Swego czasu na stronie Trójkowego Expressu Pawła Kostrzewy, którego byłem wielkim fanem, pośród jakiejś listy z
topowymi utworami jakiegoś tam okresu znalazłem sobie utwór Six.By Seven IOU Love, czy jakos tak, jego lekkość i
to jak dobrze tego utworu słuchało sie pędząc w samochodzie sprawiła, że wracam do niego co jakiś czas. Mimo to
jakoś nie dane mi było przesłuchać w całości ich płyty, a ponieważ w tym roku wydali nową to czemu by nie spróbować?
No własnie... wydali w sumie trzy lata temu, ale teraz dopiero wydali w USA.. więc prawie to samo, nie zmienia to faktu
iż płyta do dnia dzisiejszego była dla mnie niewiadomą.

Pierwszy utwór nie przykół jakoś mojej uwagi, takie elektroniczne pitu pitu, przemknęło bez uwagi. Ale już pierwsze dźwięki
Sometimes I Feel Like jakoś przypominały mi początek Negatywowego Amsterdamu, i tutaj sie podobieństwa z zespołem Mietala skończyły
gdyż dalej to już jest jak na pierwszych płytach Black Rebel Motorycle Club, chociaż może jest jak u Raveonettes,
ściana giatar, która cichnie, by pozwolić na troche śpiewu i znów sie wyłania. Bardzo fajny kawałek. Podobne skojarzenia mam też w kolejnych
dwóch kawałkach, a w Ocean to szczególnie. Z kolei mimo gitar w tle, to harmonijka i śpiew wokalisty przypomina mi troche Grant Lee Phillipsa, ale może za drugim razem to minie.
Później mamy instrumentalny Lude I, który szybko mija i zaczyna się There's A Ghost, spokojna ballada w styla takich jakie teraz nagrywa choćby Stone Sour, nic specjalnego.
Następnie mamy Catch The Rain, który spokojnie mógłby znaleźć sie na którejś płycie Doves, singlowemu Bochum (Light Up My Life) też dużo nie brakuje do tego standardu.
Później są już tylko jakieś spokojne utwory wliczając w to Leave Me Alone. Wersja amerykańska płyty została rozszerzona o dwa utwory She Didn't Say i Pretty Baby, i ktoś tu chyba nie pomyślał bo po takim wyciszeniu jakie dostajemy, dwa giatarowe utwory to w sumie do koncepcji nie pasują, ale może jestem przewrażliwiony i nie powinienem słuchać płyt pokolei utworami jak leci.

Reasumując giatorowo tu podobnie jest do BRMC, Raveonettes i momentami Doves sie pojawia. Zobaczymy, czy będe wracał teraz to tej płyty częściej niż do pojedyńczego IOU Love.

3/5

Thursday, March 15, 2007


Buckethead & Friends
Enter The Chicken
Serjical Strike, 2005

Ha! i tak sobie siedze już dawno miałem coś tu napisac, w końcu
przecież i tak już tu nikt nie zagląda, więc tak w ramach
szerokopojętnej pracy w której jestem pomyślałem sobie, że
popełnię tę recenzję.. a może nawet napisze kilka zdań mniej i
tyle.

W zasadzie to nie znam dobrze twórczości Briana Carrolla, bo 
to on kryje się pod pseudonimem Buckethead. Jego nieodłącznym 
atrybutem (jak wyczytałem i zresztą zobaczyłem) jest to co ma 
na głowie tzn kubełek z KFC oraz biała maska. To, że usłyszłem 
jego to zasługa słuchania swego czas Makakartu w 
towarzystwie kreciej osoby (pozdrawiam), utworem który on 
pierwszy raz bodajże zapuścił było Waiting Here z udziałem 
Serja Tankiana z SOAD-u. No i od razu trzeba przyznać, 
że cała płyta jest taka no może prawie cała, tzn taka w sensie, 
że gościnna. Z resztą czego można by sie spodziewać po 
przeczytaniu and friends na okładce. 

To co mi sie podoba w tej płycie to przekrój muzyki jaki tu 
mamy jest coś naprawde ostrego (Botnus i Funbus), 
spokojniejszego i momentami triphopowego (Runnig From 
The Light,
czy wspomniane wcześniej Waiting Here), 
jest też coś z orientalnymi motywami (Coma)  i jest 
gitarowa perełka w postaci Nottingham Lace

Płyta ciekawa i skłoniła mnie i myśle, że nie tylko mnie do
sięgnięcia po wcześniejsze i bieżące dokoniania Briana,
myśle że też o to mu chodziło.

4.5/5